Kolejny dzień walki z wiatrem :). W jedną stronę leciałem jak wariat (wicher w dupę). Przy nawrotce AVS oscylował przy 28 kaemów na h. Powrót morderczy. Ledwie trzymałem się przy 20km/h. Jakoś mimo to radośnie mi było (głupi to i do sera się uśmiecha). Dzisiaj dzień przyjmowania gości więc moja kochana żona ograniczyła mi jeżdżenie do 1,5 godziny. Teraz, wykąpany i grzeczny, siedzę i czekam... a pojeździło by się jeszcze troszeczkę... :) Mam nadzieję, że jutro będzie ładna, rowerowa pogoda.

Postanowiłem w końcu "zaliczyć" Wyszków. W tamtą stronę jechało się genialnie. AVS w Wyszkowie oscylował w granicach 28km/h. Powrót natomiast makabrycznie. Po 50 km znowu dało o sobie znać lewe kolano. Bolało jak cholera. Najważniejsze, że jakoś doczłapałem do domu.

Najpierw kręcenie po lesie. Trenowanie podjazdu pod bardzoooo strome leśne zbocze pozbawione ścieżki. Okazuje się, że zjeżdżać też się muszę pouczyć :)
Potem troszkę asfaltu i nadrabianie straconego w lesie "afałesu".