Po tej przejażdżce stanowczo stwierdzam, że Most Łazienkowski nie jest przyjazny rowerzystom :) Jechałem na granicy buspasa i prawie czułem nerwowy oddech kierowcy autobusu na plecach. Nie polecam ludziom o słabych nerwach.
Rano - lekka konsternacja. Chmury czarne wokoło, deszcz zaczyna kropić. Przemogłem się jakoś i dłuuuuga... Po drodze musiałem zajechać na Dw. Stadion oddać bilecik - po co autobusy skoro są rowery ;) Później trasa przez Poniatowszczak. Korek taki, że bikem ledwo się wciskałem. Jak wyskoczyłem na buspas zrobiło się luźniej. Jakiś leszcz na krossie a6 (nie piję Grzybek do Ciebie) objechał mnie strasznie. Tłumaczę sobie, że pewnie dopiero co wyruszył spod domu, ma lepszy rower i ... :) No cóż, w sumie to ja się okazałem leszczem w tej potyczce ;)
W końcu trip po rodzinnych szosach i w końcu nowym rowerem! Jechało się ok. Mam za to zastrzeżenia do nowego roweru: scentrowane (czy jak to się pisze) przednie koło! Odpoczywanie z dwoma rękoma oderwanymi od kierownicy nie wchodziło więc w rachubę. Po za tym wydaje się wszystko działać. No i przełożenia 8 i 9 w XT - miodzio. W końcu mogłem rozbujać rower do prędkości absurdalnej ;)
Wg licznika AVS 27,1km/h. Po drodze koleś o mało nie wjechał we mnie rozpędzonym samochodem. Ja- na ścieżce rowerowej przecinającej ulicę, prędkość ok 30km/h. On- skręcał w podporządkowaną, na którą ja wjeżdżałem (ścieżka wyrysowana również na ulicy). Gość był święcie przekonany, że jak on skręca to cały świat zamiera. Jak zobaczył mnie przed machą - hamulec w podłogę - do kraksy zabrakło 10 cm. Jego wina, że się nie rozejrzał. Moja, że nie zwolniłem przed przejazdem.