No i się kurcze urwało. Łańcuch psia mać pękł był w lesie, a synia trzeba było odebrać z zajęć. Skuwałem, kląłem, uwaliłem się jak świnia. Ze 15 minut niewprawnym łapskom mym to zajęło. Motyla noga! Jutro ma lać pół dnia więc jak człowiek pościskam się z innymi człowiekami w komunikacji miejskiej. Trzeba walczyć z nałogami, a te moje rowerowanie to już więcej niż nałóg ;)
Wyklepałem dzisiaj w sumie troszkę ponad 100 km. Dobry dzionek! Asfalcik dla niezmotoryzowanych z Powsina do Warszawy przecudowny. Rzesza ludzi rowerujących, biegających, rolkujących. Pełen rispekcik.
W pracy czekałem do 18-tej aż przestanie padać. Jak deszcz przeszedł w mżawkę wyruszyłem z zamiarem dotarcia jak najkrótszą drogą do Ząbek coby mnie stamtąd żona zabrała do domu autkiem. Znowu jednak koła same skręciły w stronę Siekierkowskiego i mimo mżawy, wszechobecnych kałuż, okrężną drogą do samiutkiego Radzymina.
Po pracy miałem stawić się w przedszkolu synka na zebraniu. Jako, że udało mi wcześnie skończyć robotę to zamiast bezpośrednio uderzać na "wywiadówkę" zakręciłem w stronę Siekierkowskiego, potem w prawo ściechą rowerową do zbiegu ulic Trak Lubelski i Wał Miedzeszyński i nawrtoka do przedszkola pod którym rano pozostawiam autko. Gdy instalowałem rowera na dachu gabloty usłyszałem znajomy głos. Odwracam się i ... szczena ze zdziwienia opadła - Zarazek we własnej osobie ze swą małżonką pod przedszkolem szykują się na zebranie. Mamy latorośle w tym samym przedszkolu. Niezły zbieg okoliczności, zważywszy na to, że owe przedszkole jest w sporej odległości od naszych miejsc zamieszkania. Zebranie przeciągnęło się, nastała ciemna noc i nie udało mi się przekonać żony że lepiej będzie jak ona zabierze auto a ja wrócę do domu rowerem :) Jakoś nie lubi jak jeżdżę nocą.